piątek, 13 stycznia 2012

Czar wspomnień

Środa wieczorem. Włażę na orbitreka z sumiennym postanowieniem wytrwania tragicznych w swym przebiegu, nie mówiąc o skutkach, 40minut w tempie kardio. Jak na złość moja ulubiona maszyna jest okupowana przez jakąś wątłą blondynę w różowym wdzianku, typową przedstawicielkę gatunku Gwyneth Pertow (słomiany blond, blada cera, cienka talia i niestrudzony uśmiech, który pozwala uszom widzieć się nawzajem). Kiepski początek.
Wyszukuję program z fat burning, ale kolega nie zaskakuje – pewnie na mój widok pękła mu od świetnego dowcipu odpowiednia żyłka. Wcięta kolejnym podstępem losu, wybieram zwykłe kardio, poziom 2 (jak na dwójkę całkiem ciężko idzie – próbuję 3 – to samo, wciskam 1 – jak trójka ! w skutek trudnego wyboru zostaje przy pierwszym strzale).
Już jestem w ruchu – mijają pierwsze sekundy, ale że nudno, podłączam się od telewizora. Skanuję kanały – jedna wielka goła dupa, nie ma na czym oka zawiesić, jedynie jakieś wiadomości to tu to tam, ale i one zaraz się kończą. Skanuję jeszcze raz, tak na wszelki wypadek, gdy trafiam na podsumowanie 31-ych mistrzostw świata w gimnastyce rytmicznej Montpellier 2012 ! Giętkie i zwinne leopardzice, wszystkie bez wyjątku o azjatyckich rysach twarzy (na skutek skóry twarzy ściągniętej w koczek, w efekcie chiński ukos spojrzenia) żonglujące piłkami, hula-hopami czy palkami bądź wirujące w spiralach wstążek. Fantastyczna synchronizacja pięciu kocic w układach grupowych, albo akrobacje pojedynczych wybranek w konkursie indywidualnym, z nie do przebicia Rosjankami. Orbitrek się rozpala do czerwoności, poty się leją i podpływają pod rowerki sąsiadów, a ja z czerwoną gębą rozdziawioną nie mogę wyjść z podziwu, jak bardzo elastyczne i mogą być ludzkie mięśnie i ścięgna, z jakąż gracją może się ciało człowiecze wić !
I jednocześnie, w miarę postępów reportażu, ogarnia mnie to wspomnienie z lat pewnie osiemdziesiątych, gdy w telewizji wiele nie było, ale akurat gimnastyki artystycznej nie brakowało. Szczuplutkie dziewczyny bloku radzieckiego i te ich zwiewne ruchy.
Ja, mały człowiek, który nic sobie nie robił z politycznych kurtyn, patrzyłam zahipnotyzowana spiralami kolorowych wstąg. I gdy napięcie zawodów osiągało siłę bomby atomowej, nic nie potrafiło mnie powstrzymać by z najgłębszej szafki mojej mamy wyciągać nigdy niewystarczająco długie wstążki uchowane na potencjalne okazje urodzin i Bożego Narodzenia, albo szaliki, które znów nie chciały być dostatecznie lekkie. I przywiązywałam odpowiednie znalezisko do pałki na kartofle, by rzucić się w pląs a la pani z telewizora. Jeden wielki szkopuł – miejsca było niewiele między jedną ścianą zastawioną polistyrenowymi meblami, rogówką obitą w szorstką zieleń tapicerki czy niskim stołem otoczonym dwoma wielgachnymi fotelami. Szalik tańcował w perwersyjnych konwulsjach, by wreszcie zdradziecko zahaczyć o kryształ czy filiżankę zdobiących połyskowe meble. Wtedy mama, ostrzeżona dziwnym hałasem, wchodziła do pokoju, gdzie oczom jej musiał zapewne okazać się kilkuletni barbarzyńca turlający się po podłodze, rzucający drewnianym wyposażeniem kuchni pod sufit (wprawiając w stłumione dudnienie podłogę sąsiadów z pietra wyżej), skaczący niebezpiecznie między kantami stołu i armią foteli bądź odbijający się od kanapy rzężącej starą sprężyną. Na zrulowanym dywanie walały się szczątki rodzinnej zastawy, tudzież uszczknięte szczodrze liście palmy, pomijam już przewertowaną zawartość szafki. Dance makabre kończył się zazwyczaj donośnym protestem matuli. Z fazy mistrzyni gimnastyki przechodziłam szybko i bez dyskusji do roli doświadczonej pani sprzątającej. I tak byle do następnej relacji w telewizji ...
To ci były czasy... – zerkam na zegarek – 43 minuty cudnych wspomnień z dzieciństwa w bloku sowieckim jak nic pomogły mi przetrwać ciężkie 40 minut demokratycznej walki o ciałko leopardzicy.
A wasze wspomnienia z lat osiemdziesiątych są?
Po goździku Wam, towarisze!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz