wtorek, 23 listopada 2010

zapiątek, zapiątek i po zapiątku

Jak zawsze łikend minął przerażająco szybko. Na szczęście obeszło się bez chorowania, pogoda też nie była najkapryśniejsza.
W sobotę zrobiliśmy naszą małą vendange tardive i pokradliśmy trochę winogron oddając się błogiej degustacji szczególnie słodkich owoców. Wiem, że bez mycia, ale takie cuda najbardziej smakują prosto z krzaka.
W niedzielę zaś pojechaliśmy do parku, gdzie zostaliśmy zaatakowani przez bandę krasnali, znanych z ich drewnianego poczucia humoru.


Dając dyla w kierunku na domciu wpadliśmy jeszcze po dyńki, by Chłop mógł upichcić cudną zupę au potiron...


Generalnie tak mnię te wszystkie wrażenia wypompowały, że sił nie mam na coś dłuższego, uf.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz