sobota, 20 listopada 2010

dzień do du..

Są takie dni, że nic specjalnie nie chce wyjść. Wszystko się wlecze, przecieka przez palce, staje sztorcem, jak właśnie dziś. W pracy przycinałam róże, (po naszemu = kompletne, totalne obijanie się) które wybujały dziko w przeciągu tego na maksa rozkalibrowanego tygodnia. Jak się zresztą okazało, Chłop też skutecznie uprawiał ogrodnictwo. Może to pogoda - pogoda wszak jest smutna i, jeśli do czegoś motywuje, to tylko do pozostania w łóżku. Jesienna statyka.
Ale żeby akurat w piątek? Bo piątek to początek zapiątku, to wcześniejszy powrót do domciu z roboty, to wreszcie wypad do stajni...
Uwielbiamy tą krótką godzinkę na końskim grzbiecie, pieszczenie końskiego włosia przed jazdą, zapach siodła, chłód wędzidła nim się ogrzeje w dłoni przed założeniem ogłowia, delikatne muskanie końskich warg po kieszeniach, z których wystają nieprzezorne marchewki. Uwielbiamy to i tyle. A że czasu mamy jak napłakał, pozostaje nam tylko piątkowy wieczór. Zatem jest celebracja całego końskiego wypadu przez całe piątkowe popołudnie. Ale jako, że dziś dzień się uparł nam uprzykrzyć, instruktor też nie był w humorze. Degrengolada jesienna udzieliła się wierzchowcom - nie wychodziło ani cofanie, ani zagalopowanie ze stępa na nic idealne przyłożenie łydki, stabilna ręka, rozluźnienie pleców. Jakaś kompletna katastrofa!
Żeby więc jakoś ulrzyć sobie, napisałam wierszysko na pochybel listopada. I nieważne, kochani, że ta moja kreacja nigdy obok poezji nie stała. Historia będzie o..."Żółtym gumowcu":

Ktoś zgubił go w transie jesiennej ulewy.
Liści zadymka - grzechot kości klonu, co już na zapiecku jest u Pana Boga.
Zaś kalosz grzęźnie samotnie i żółto i plamę daje w umarłym pejzażu.
Chmur szarość - nie przemodlą jej wrony wieczne zakonnice
Gdy dzioby nurkują w zgniłych jabłkach brewiarzy.
Zaś kalosz smutny w błocie aż po kostki ziębi Komuś stopę.
A gęsi… Gęsi polecieli Panie już do ciepłych krajów. Chłop wybiegł zza rogu
bo mokro bo zimno bo do krów i do świń, czas podzielić plony.
O, a co to za bucior taki jeden leży? Kto to widział buta ot tak sobie zgubić?
Gumowiec znika za szorstką pazuchą, chłop biegnie dalej, Pstryk, nie ma bucika!
Jesienna szaruga wciąż nie ustaje, i mnie nie lepiej. Choć nic już nie targa obrazem zza okna.
Był listopad, jest listopad. Tak zostanie do grudnia.

p.s. co do Batmana - ma się świetnie i oby tak dalej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz