czwartek, 18 listopada 2010

dzień trzeci

Dobra, wiem, że nie jest to wiadomość dnia, ale nam trochę ulżyło, i Batmanowi niewątpliwie też. Otóż, biegunka się zbiegła i wrócił nieco apetyt. Wciąż daleko nam do życia metodą czarnego niedoścignionego i wszędobylskiego elektronu, ale chyba jesteśmy na najlepszej możliwej drodze. Nie mówię hop! na wszelki wypadek.
W każdym razie, jak wpadłam do domu na luncha, nikt na mnie jeszcze nie czekał pod drzwiami. Że Blondyna była niewidoczna - to nie dziw, to jej najpierw trzeba się pokłonić (tak sobie Manipulantka nas wychowała i hej). Za to brak Batmana przypomniał mi, że Potwór wciąż nie jest w formie. Zajrzałam do dziewczyn, ale obecny był tylko wywalony do karesów brzuch Blondasa, Batmana brak. Kilka rzutów okiem na prawo i lewo - widzę, że drzwi do garderoby podejrzanie są niedomknięte. Zaglądam a tam kuku (sorry kalafiory za jakość, ale tylko komórę miałam pod rękiem):


Jakoś udało mi się wyciągnąć obie postaci na spacer, ale że pogoda nas nie rozpieszcza, wszystko odbyło się w tempie ekspresowym. Nawet nie zauważyłam, kiedy lachony zrobiły w tył zwrot i cwałem do domu.
A teraz już jest wieczór, spokojnie, potwory chrapią niewinnie, Chłop się martwi, że Portugom się dostaną wciry od Espagnolów ("Nie martw się, Chłop, to tylko match amical." "Dobra, dobra - widziałaś kiedyś przyjacielską piłkę nożną między Niemcami i Polakami?", OK, je ferme ma gueule...), a ja stukam szybciorem. Jutro czwartek - mój fejworit dej.
No, to ściskam Was kochani, aoooouuuu, lulu i spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz