niedziela, 2 stycznia 2011

Droga według McCarthy'ego



Wyrównaj do środkaWczoraj poszliśmy na film, który chciałam zobaczyć już od dawna. Czekałam cierpliwie, aż obraz zawita do naszego kina - platoniczna miłość do Viggo Mortensena wymagała atmosfery sali kinowej, w której zajmę moje ulubione środkowe miejsce w pierwszym rzędzie, zdejmę buty, podciągnę kolana pod brodę i zapadnę w obraz wyświetlany tylko dla mnie, bez względu na frekwencję publiczności w głębi sali.
Film zaczyna się sielankową sceną - piękna Charlize Theron, filmowa Kobieta, głaszcze swój ciężarny brzuch, obserwując Mężczyznę (w tej roli Mortensen), pieszczącego czule głowę karego konia. Rzut kamery na kaskadę żółtych kwiatów krzewu kwitnącego w ogrodzie przy domu. Kolejne obrazy powoli oddalają nas od optymistycznego początku, świat zmienia się nieodwracalnie i jedyne, co nam zostaje, to ruszyć w podróż drogą wiodącą do nikąd, wskazującą niemożność jakiejkolwiek ucieczki od kataklizmu, który powoli, lecz niemiłosiernie, pożera wszelką nadzieję ludzkości na powrót do lekkości pierwszej sceny. Wędrujemy w bezbarwnej monotonni pejzażu, w przejmującym zimnie, w wilgoci przesiąkającej brudne, podarte kurtki i koce zaadoptowane prowizorycznie na ubrania. Nie ma innych kolorów - jest szarość nowej umierającej rzeczywistości Ziemi. Każda inna barwa jest chwilową aberracją realności, która tylko ma przyspieszyć śmierć planety - wyniszczająca intensywna żółć płomieni pożerających kikuty drzew; biel mrożącego resztki wegetacji śniegu i nieoddychającej warstwy popiołu; czerwień krwi, utoczonej przez nową rasę Homo Sapiens Canibalis, kapiącej z żelaznych haków, spływającej z obciętych kikutów żywych jeszcze korpusów. My idziemy dalej. Każdy mijany w naszej wędrówce dom może być groźną siedzibą myśliwych, którzy czekają, by nas zamknąć w głębokiej piwnicy, gdzie będziemy agonizować w kolejce do rzeźnickiego noża. Ten dom może być również naszym wybawieniem, odkrywając przed naszymi zmaltretowanymi ciałami nietknięte rezerwy konserw i czystych ubrań. Ale nawet jeśli da nam się znaleźć taki maleńki raj na zapomnianej przez Boga ziemi, nie jest nam dane cieszyć się nim długo. Ktoś wciąż nas śledzi, ktoś depcze nam po piętach, ktoś czeka na nasz niewłaściwy ruch czy osłabioną czujność. Musimy znów ruszyć w drogę zabierając, co tylko się da i nie patrząc za siebie, nie żałując tego, co zostawiamy. Nie ma miejsca na słabość, nie ma miejsca na wspomnienia, nie mam miejsca na nadzieję - nam pozostaje tylko ruch do przodu, mimo że wiemy, że mityczne południe nie istnieje. Nie ma jednak czasu na refleksję - znów nasze słabe i okaleczone nogi niosą nas po szarych bezdrożach. Idziemy.
Rzadko mi się zdarza chodzić do kina na filmy futurystyczne, jeszcze rzadziej mam ochotę sięgnąć po książki, które opisują przyszłość ludzkości, sprowadzoną do niewielkich enklaw tych, którzy przeżyli tragiczną katastrofę ekologiczną, i którzy starają się stworzyć świat od nowa. W tych historiach zawsze jest iskierka nadziei - jest człowiek, który z wybawiającym ziarnem czy szczepionką wędruje od jednego zagubionego miasta do drugiego; jest pierwsze dziecko, które rodzi się wreszcie pośród obumierającego pokolenia; jest nowa broń, która pozwoli zmiażdżyć siły robotów gotujących nam eksodus na gruzach naszej cywilizacji. Zawsze jest nadzieja. Tym właśnie różni się Droga McCarthy’ego od tych unikanych przeze mnie opowieści - tutaj nie ma nadziei, bo ludzkość jest skazana na zagładę, na samozagładę. Rządzi chęć jedzenie, bo to gwarantuje przeżycie o kilka dni, miesięcy dłużej, ale nie zmieni to już celu, do jakiego popchnął świat sejsmiczny dramat. Dlatego właśnie Kobieta odchodzi pewnej nocy w ciemność i już nie wróci. Wybiera śmierć przez samobójstwo, drogę na skróty, bo życie nie ma już sensu.
Właśnie ten brak nadziei bardzo mną poruszył - ktoś odważył się zawyrokować, że planteta ma umrzeć i to nie w pięć minut, jak w wielu innych pseudoproroczych historiach, w których komuś zawsze uda się kupić miejsce na współczesnych arkach Noego. W Drodze jest tylko szara agonia każdego, którego przywiązanie do marnej egzystencji jest silniejsze niż śmierć.
Podróż na południe jest marną próbą przekonania samego siebie, że coś światu jesteśmy jeszcze winni, póki wędrujemy z kimś, kogo kochamy i kogo chronimy, póki wierzymy w jakąś misję. Może po drugiej stronie oceanu, na plaży, też siedzi ojciec z synem i patrzy w dal bezkresnej wody, która od dawna straciła cały swój błękit. Życie jest podróżą, podróż jest przetrwaniem.
Czymś, co mnie jeszcze wzruszyło, jest rola samego Chłopca. Syn Mężczyzny urodził się już po kataklizmie, stąd wiemy, że świat pogrążony jest w tragedii od może sześciu, siedmiu lat, wnioskując z wieku dziecka. Chłopic jest zarówno bodźcem Mężczyzny do wędrówki, jak zarówno ostatnią maleńką łódką humanitaryzmu, znanego ojcu z dawnych czasów. To on dzieli ludzi na dobrych i złych, to on powtarza, że nigdy nie wolno stanąć po stronie niedobrych, to on przekonuje Mężczyznę, by przygarnąć starca do ogniska choćby na jedną noc, to on wybacza i zwraca ubrania Złodziejowi, to on przypomina ojcu, że są jeszcze rzeczy w sercu człowieka, o których nie powinniśmy zapomnieć. Bo zapomnieć będzie przejściem na stronę zła.
Film jest bardzo dobry, silny, wzrusza i nie pozostawia bez emocji. Jest przerażający, zimny i okrutny. Jest realną wizją czegoś, ku czemu ludzie sami dążą powoli i bezlitośnie, często nieświadomie i głupio. I kiedy wracają do mnie obrazy ludzkiej rzeźni i wychudzonych twarzy wędrowców, obumierających drzew i spękanej ziemi, w radiu przypominają mi, że nie trzeba ludzkiego bestialstwa szukać w fikcji. Słucham dokumentu o tragedii w Bhopalu (http://en.wikipedia.org/wiki/Bhopal_dis aster), największym przemysłowym dramacie, który doprowadził do śmierci tysiące niewinnych osób i wciąż skutkuje w chorobach pokolenia, które rodzi się na skażonej ziemi. A sprawiedliwości samej w sobie nigdy nie stało się zadość. Kolejny kataklizm na liście naszego gatunku, który smutnie świadczy o naszej przewrotnej okrutnej naturze. To ludzie ludziom zgotowali ten los.
Droga przypomina nam właśnie o naszej słabości - oby więcej tak przenikliwie ostrzegających nas obrazów.

The Road w reżyserii Johna Hillcoata, scenariusz Joe Penhalla na podstawie powieści Cormac'a McCarthy
Viggo Mortensen, Kodi Smit-McPhee, Robert Duval, Charlize Theron

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz