niedziela, 12 lutego 2012

rok temu w Argentynie

Corrtito y la luna
Dokładnie rok temu, wieczorową porą siedzieliśmy przy stole w małej chatce skleconej na brzegu zatoki Bahia Tetis i wcinaliśmy urodzinowe ciasto pani E, przetransportowane w całości z Ushuai przez stukniętego muła zwanego Junito.
Dzień był ciężki -rankiem ruszyliśmy ku krańcom kontynentu ameryki południowej na spotkanie z latarnią końca świata (Faro del Fin del Mundo na fotce ponizej, w tle Isla dos Estados Unidos).

Marsz nie należał do najłatwiejszych - marsz w delikatnym elastycznym mchu, rzeka zdobyta pontonem Adolfa i kilka wspinaczek pod strome górki przez 15km dały się nam we znaki po pięciu dniach jazdy wierzchem wzdłuż Tierra del Fuego.
Ale daliśmy radę - w południe raczyliśmy się kanapkami podziwiając nieco nieufne grzbiety delfinów i majaczącą w oddali wyspę Estados Unidos. I powrót, by zawitać późnym popołudniem do chatki, gdzie Carlos czekał na nas z herbatnikami maczanymi chętnie w niezrównanych lepkościach dulce de leche. Dokładnie rok temu....

Wszystkiego najlepszego kochana E! mam nadzieję, że w tym roku nie nabawiłaś się urodzinowych odcisków!
Pięknie było w Ziemi Ognistej, dzielne były nasze criollos - pewne kopyto, spokojny charakter, siła i ochota, siodła jak fotele, ekipa wymarzona....Czas tak szybko płynie - dobrze, ża zostalo nam tych kilka zdjęć z uśmiechniętą twarzą Adolfo, nasze rumaki, błekit niespotktkany wcześniej nieba i oceanu, zieleń mchów, skrzekliwe nawoływania guanacos i dzikie wolne tabuny koni galopujące długimi białymi plażami. Może jeszcze kiedyś tam wrócimy?
Saludos a todos hinchas de Hector!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz